Trauma Porodowa, Poronienie, Cud Poród

Puka do mnie kolejna moja trauma. Trauma porodowa. Mój pierwszy poród, poród traumatyczny dla mnie i dla mojego syna.

Czuje to, leżę przykuta do łóżka, moje ciało przybiera ta sama pozycję co wtedy, leżę skulona na boku. Oddycham, czuję ból brzucha i miednicy. Widzę salę, pamiętam ją. Widzę tam siebie, z kroplówka w ręku, z podpiętym ktg na brzuchu, leżę w bólach już wiele godzin. Cały czas leżę, bo mi każą, nie mogę wstać, mam leżeć i czekać.. Wołam, proszę: „dajcie mi znieczulenie”, krzyczę: „ile jeszcze ,kurwa umieram, nie chce tego, nie chce dzieci..” Leżę dalej w stanie największego wyczerpania, mam skurcze i bóle krzyżowe, mam mdłości, kręci mi się w głowie, czasem już nie kontaktuje, ciało mam zdrętwiałe, leżę już tak w tych bólach około 8h.

Jest wreszcie anestezjolog, dostaje znieczulenie. Czuję chwilę ulgi, nie czuję bólów porodowych, czuję za to, że nie czuję. Nie czuję nóg, nie umiem nimi ruszyć, chwilę odpoczywam, zasypiam..

Znowu zaczynam czuć, znieczulenie puszcza.. Badają mnie, to nieprzyjemne. Mam dostać oksytocynę ze względu na brak postępu porodu.. Znowu, znowu kurwa znowu, umieram, tak boli, klnę i krzyczę ledwo żywa, zbliża się już 13.00.

Nagle skurcze przechodzą w parte, jest ze mną położna i mąż, trzymają mi nogi, bo ja nie jestem w stanie się ruszyć. Położna każe mi oddychać i przeć, wydaje polecenia.. Robię co mogę, jak umiem, czuje że nie umiem, że nie dam rady, że nie wytrzymam. W głowie mam: „niech się to kurwa skończy!”

Nagle widzę cały sztab personelu, nie wiem co się dzieje, mężowi każą się odsunąć. Słyszę jak mówią, że mnie nacinają. Czuję ogromny, jeszcze większy ból krocza, to boli, to piecze. Oni użyli vacuum, bo syn nie mógł wstawić się w kanał rodny, poród nie postępował.

Czuje jak synek szybko wysuwa się, mam go, jest taki ciepły, taki mały, taki mój i śliczny.. Ja płaczę, płaczę z ulgi, płaczę z miłość. Czuje jego ciepło na swoich piersiach. Jest ON, to nie jest nagroda za ten trud..

Po tym porodzie dochodziłam do siebie przez 3 mc, nie mogłam siedzieć, moje krocze było całe poharatane, w szwach, powiedziałabym rozprute i zaszyte. Ja po fakcie dowiedziałam się, że miałam vacuum, bo wtedy nie kontaktowałam. Ten poród był dla mnie męka, trwał ponad 12h.

Do tego pobyt w szpitalu na oddziale poporodowym był przedłużony. Ja zupełnie sobie nie radziłam, ze sobą, z dzieckiem, syn cały czas płakał, a ja razem z nim. Byłam na skraju wyczerpania, miałam omamy, zawroty głowy, ledwo żyłam, położne na to wszystko miały tylko tabletki przeciwbólowe..

Ja marzyłam, żeby opuścić ten szpital, żeby już wyjść, ale nie mogłam bo syn miał w podwyższoną bilirubinę. To było dla mnie jak więzienie. Byłam sama z mężem. A właściwie bez niego, on nie rozumiał, twierdził, że przesadzam.. Położne miały w dupie, że ledwo żyje, że ledwo chodzę, że syn cały czas płacze, że nie chce ssać, że ja nie umiem karmić piersią..

Ja tam byłam ofiara, ofiara lekarzy, położnych i swoją. Pisze swoją, bo byłam totalnie nie przygotowana na ten poród. Nie byłam świadoma powagi i trudu tego wydarzenia.

Potem jeszcze depresja poporodowa. Problemy z karmieniem piersią, zastoje, zapalnie piersi. Synek, który nic prawie nie spal, budził się co chwilę. Zero wsparcia znikąd. Ja, mąż i dziecko. Totalnie sami i nie radzący sobie z tą nową sytuacja, to nas przerosło, nie byliśmy przygotowani na to wszystko..

***

Z perspektywy czasu, ta sytuacja dała mi lekcję. Dzięki niej do kolejnego porodu przygotowałam się jak najlepiej. I ja wtedy zaufałam sobie i swojemu ciału. Ja zobaczyłam i poznałam wcześniej szpital i moja położna. Ja się nie stresowałam, że znowu jestem po terminie, mówiłam do córki, że ja jestem gotowa i czekam. Jak w domu zaczęły mi odchodzić wody to włączyłam muzykę i świece i czekałam w spokoju na rozwój akcji. Ja się ruszałam, kręciłam biodrami by pomóc córce wejść w kanał rodny. Ja nie chciałam znieczulenia, wiedziałam że ono spowolni akcję porodowa, ja korzystałam z alternatyw – oddech i prysznic. Ja zaufałam sobie i Bogu. I jak było? Było pięknie, było cudnie, było szybko. Urodziłam naturalnie. Wtedy na świat przyszła moja córka.

Pamiętam jak wróciłam ze szpitala do domu, karmiłam córkę piersią to poczułam, że jej narodziny coś niosą, że niosą coś nowego i dobrego, że niosą jakąś przemianę. Wtedy tez poczułam, że przychodzi nowe w moim życiu.. I fakt zaraz po narodzinach córki poszłam na terapię, a to dało mi to nowe i lepsze w życiu.

To kolejne bycie matka było łatwiejsze, bez depresji, bez problemów z karmieniem, zdrowiem, snem.

Porównując pierwszy poród i okres poporodowy z drugim widzę ogromna przepaść. Ogromna różnice w przebiegu, w moim nastawieniu i przygotowaniu do tych wydarzeń.

***

Był jeszcze trzeci poród, a właściwie poronienie. Procesując traumę porodowa synka, przyszło do mnie moje WD sprzed 3 lat. Ja, która wtedy poroniłam ciążę pozamaciczna, to była około dwutygodniowa ciąża. I co? Ja wtedy jakoś to odsunęłam, nie odczułam tej straty. Wmawiałam sobie, że to przecież jeszcze zarodek. Mimo, iż ciążę miałam potwierdzona badaniami. Wiem, że ja wtedy nie chciałam tego poczuć, nie chciałam odcierpieć tej straty. Łatwiej było sobie wmówić, że byłoby gorzej gdybym poroniła w 3 mc. Pomijam już fakt, że to była ciąża pozamaciczna, co też przysporzyło mi dodatkowego stresu wtedy. I co? I to do mnie wróciło, samo, wrócił smutek po tej stracie, musiałam w końcu pozwolić sobie to opłakać i przyjąć to dziecko. Zobaczyłam jego dusze na medytacji, dałam jej miłość, zapewniałam: ” widzę Cię, kocham Cię, przyjmuję Cię, jesteś moim dzieckiem”.. Przyszedł czas, żeby odczuć tą stratę i te emocje, teraz, bo widocznie wtedy nie byłam na to tak naprawdę gotowa..